12 gniewnych ludzi
Dość długo zastanawiałam się, o jakim filmie chciałabym wspomnieć w tym tygodniu. Jest dużo nowych produkcji, które rzecz jasna zasługują na więcej uwagi i są warte obejrzenia, jednakże postanowiłam sięgnąć po klasyk polskiej kinematografii — „Dwunastu gniewnych ludzi.”
A co to takiego? Nie zdziwi mnie fakt, że spore grono osób mogło nawet nie słyszeć o tym tytule. Dlaczego? Dlatego, że film ten miał swoją premierę w listopadzie 1959 roku! Staroć, prawda? I choć produkcja faktycznie jest zachowana w domniemanym „starym” klimacie i w czarnobiałych kolorach, tak sama realizacja chyba nie mogła być lepsza. Co ciekawe, akcja całej ekranizacji rozgrywa się w jednym pomieszczeniu. Z początku myślałam, że będzie to kolejny, nudny film, pokroju tych leciwej daty, jednak pozytywnie się zaskoczyłam. Trzymanie w napięciu, dopracowane dialogi i ciekawy przebieg wydarzeń to zdecydowanie ogromne zalety „Dwunastu gniewnych ludzi.” Serdecznie polecam!
Fabuła filmu jest bardzo prosta i zarazem chwytliwa —pewien młodzieniec zostaje oskarżony o zabójstwo ojca. Ława składająca się z dwunastu przysięgłych ma za zadanie orzec, czy ów chłopak jest winny czy niewinny. Wszystkie zgromadzone w procesie dowody i zeznania świadków wskazują na winę oskarżonego, z tego więc powodu większość ławników uznaje podjęcie decyzji za zwykłą formalność. Większość, bowiem przysięgły z numerem 8. (Henry Fonda) nie ma bynajmniej zamiaru zgodzić się z pozostałymi, wręcz przeciwnie — niczym heros próbuje stawić czoła wyzwaniu, które wydaje się co najmniej nie do przejścia — chce przekonać resztę przysięgłych o niewinności oskarżonego, siejąc przy tym nurtujące wątpliwości co do zbrodni i przebiegu procesu. Z biegiem czasu przynoszą one oczekiwane efekty, rzucając na sprawę nowe światło.
Karolina Wilk